top of page

Wyje bana w lesie*   i dlaczego Kaszuby są fajne

*po kaszubsku ,,trąbi pociąg w lesie”

Rok temu, na zakończenie Rajdu Drawskiego, Komandor ogłosił: ,, Za rok spotykamy się na Kaszubach”. Gdzie są Kaszuby wie każdy kto kiedykolwiek jadąc samochodem ,,nad morze” natknął się na nazwy miejscowości oznaczone czarnym gryfem na żółtym tle i pisane w dwóch wersjach językowych.

Tak więc trzynastego w piątek wysiadam wraz kilkoma innymi uczestnikami rajdu Kaszubskiego organizowanego przez Klub Turystyki Rowerowej Kinowa na dworcu w Kartuzach. Do naszego miejsca zbiórki mamy jeszcze 10 kilometrów, więc po 6 godzinach drogi można pomyśleć o ciepłym posiłku. W restauracji przy rynku po zapoznaniu się z ofertą, zamawiam Bogracz czyli lokalną wersję zupy gulaszowej - całkiem, całkiem. Po posiłku ruszamy do Chmielna na naszą pierwszą bazę noclegową. Witamy dawno nie widzianych znajomych i od jutra zaczynamy zwiedzanie.

Pierwsza trasa to głównie rozpoznanie sił. Wijące się pomiędzy jeziorami drogi, co chwilę wymuszają wzrost tętna na podjazdach i regenerację na zjazdach. Dla chętnego (czyli mnie) pojawia się możliwość wspinaczki na punkt widokowy po drodze o nachyleniu średnim 16% a maksymalnie 22,6%, chyba przestałem bać się podjazdów, chociaż ciągle je szanuję. Po dwóch godzinach jeżdżenia wracamy do Chmielna na regionalne frykasy serwowane w Checzy u Kaszebe. Świeża sielawa jest ciągle doskonałym wyborem chociaż bolesnym dla portfela. Po zjeździe do bazy okazuje się, że wśród uczestników rajdu pojawiła się Maja razem z dziadkami, i będę miał się z kim się ścigać. Z Mają startujemy w tej samej edycji maratonów. Ona ciągle staje na podium w kategoriach dziecięcych, ja dojeżdżam w drugiej połowie stawki w swojej kategorii,więc wniosek jest prosty - nie mam z nią szans :)

Drugi dzień to wyprawa w poszukiwaniu najdłuższej w Europie deski sosnowej. A ta znajduje się w odległej od Chmielna miejscowości Szymbark w Centrum Edukacji i Promocji Regionu czyli w skrócie CEPR. Dzięki wizji twórców tego ośrodka - państwa Czapiewskich, w jednym miejscu zgromadzono pamiątki i rekonstrukcje z miejsc do których trafili synowie Ziemi Kaszubskiej. Tak więc możemy porównać warunki życia łagierników z dalekiej Syberii, osadników kanadyjskich czy polskich legionistów zamieszkałych w Adampolu, przeżyć bombardowanie schronu partyzanckiego lub oszukać błędnik w domu do góry nogami. W celu wzmocnienia odczuć zaburzenia błędnika, można skorzystać z wyrobów miejscowego browaru, serwującego piwo w sześciu smakach. Z Szymbarku już tylko kilka kilometrów do najwyższego punktu na mapie Kaszub, wzgórza Wieżycy, które kilku naszych uczestników (w tym Maja) postanawia zdobyć bez zsiadania z siodełka. Reakcja mijanych turystów bezcenna.

Dzień trzeci to zwiedzanie samego Chmielna. Okazuje się, że nawet w miejscowościach spoza głównych szlaków można natknąć się na regionalne smaczki takie jak np. pracownia ceramiki albo prywatny skansen sprzętu rolniczego. Nad jeziorem chwila odpoczynku na ławeczce przyjaźni i runda wokół jeziora, która prowadzi do pałacu w Łapalicach. Właściwie nie wiem jak go sklasyfikować, nie ruiny bo nigdy nie został ukończony, i nie zgodnie ze stanem prawnym czyli stan surowy otwarty, bo szanse na jego ukończenie raczej bliskie zeru. Jak będziecie w okolicach oceńcie sami - warto.

Kolejny dzień na rowerze dzieli naszą grupę na rozsądnych (pojedźmy i nie zmoknijmy) i ambitnych (pojedźmy i obejrzyjmy wszystko). Jazda w grupie ambitnej kończy się dla jej członków w Kościerzynie (do obejrzenia: Kościół dwunawowy p. wez. Zmartwychwstania Pańskiego z kolumnami w osi, rynek z pomnikiem Remusa oraz muzeum kolejnictwa) . Na dojazd do Bedomina, z powodu ulewy, nie starcza odwagi. Wsiadamy do pociągu w kierunku Somonino. I tak jak w piosence: I tak się trudno rozstać...Trudno się rozstać z ciepłym i suchym wnętrzem SKM gdy za oknami pada rzęsisty deszcz. Ale rowerzysta nie z cukru ani czekolady. Z Somonino jedziemy przez Ostrzyce do Chmielna. Po drodze zatrzymując się na świeżą rybę w cenie bardziej atrakcyjnej niż wszędzie dotychczas. Jadąc na końcu grupy, budzę zdziwienie gdy w pewnym momencie, witam pozostałych rowerzystów na wjeździe do Chmielna. Czasami warto zaufać nowej drodze o różnicy wzniesień ok 20 m zamiast piąć się ponad 40 metrów pod górę przy porównywalnym dystansie. To już ostatni wieczór w Chmielnie, jutro ruszamy nad morze.

Transfery to najdziwniejszy moment w naszych rajdach. Niby wszyscy już się rozjeździli, ale jak jest szansa jazdy samochodem to należy skorzystać. Dlatego w środę rano wyrusza jedynie czwórka kolarzy, żeby przez Kartuzy, Przodkowo, Kielno oraz Łężyce dotrzeć do Rumii. Swoją drogą ciekawa sprawa z tymi Łężycami - kolejny rajd z miejscowością o tej nazwie. Od Łężyc do Rumii droga przebiega przez las, opadając o ponad 100 metrów na odcinku 3 kilometrów. Jakbym miał tędy wracać to raczej dziękuję.

Rumia - już nad morzem. Hurra. No to wizyta na plaży do której jest … 12 i pół kilometra. Jadąc na Hel nigdy nie zwracałem uwagi, że pomiędzy Gdynią a Mechelinkami, wybrzeże jest typu klifowego z nikłymi szansami na miejsce do opalania z dojściem do morza. Nie ma tego złego co by na dobre…. Podczas obiadu odkrywamy piwo z browaru końska grzywa z Rumii - od dziś jestem jego fanem, musicie spróbować. Z pełnym żołądkiem nie powinno się pływać, ale można się wylegiwać na plaży. Tym bardziej, że jutro kolejne zwiedzanie.

Kto potrafi wymienić miasto prywatne w Polsce? Zamość! Dobrze, a jakieś jeszcze? …. Eeeee. Nie wiem. To znaczy teraz już wiem. Takim miastem jest Wejherowo, założone przez wojewodę Jakuba Wejhera w połowie XVII wieku. Co dziś można robić w mieście z rynkiem, magistratem, dwoma kościołami i wzgórzem kalwaryjskim? Zwiedzać przez pół dnia! Niby nic, wielkiego, ale Wejherowo jest naszpikowane ciekawostkami jak wielkanocna baba drożdżowa bakaliami.A jak się trafi przewodnik pasjonat…. Z dużym opóźnieniem podzielona grupa wyrusza w dalszą drogę, część z powrotem przez Nowy Dwór Wejherowski do domu, część do odległej o 12 kilometrów farmy strusi w Kniewie. Niby to tylko farma drobiu, ale opakowana w ciekawe informacje pozwala poznać te ptaki w inny sposób niż w ZOO. Wieczorem Iza gości nas z okazji jej 10-cio lecia w klubie.

Piątek - przygód koniec i początek. Rano wyruszamy do Gdyni, żeby po około godzinie jazdy, zameldować się na skwerze Kościuszki załadować rowery na katamaran płynący na Hel. Na helu zestaw obowiązkowy, muzeum rybołówstwa oraz Fokarium. Piątek, środek wakacji, środek Helu, ludzi tylu, że co chwila kogoś denerwujemy. NIe ma co czekać, trzeba uciekać. DDR pomiędzy Helem a Juratą bardziej przypomina tor do treningu MTB niż ścieżkę rowerową. Ciągle góra-dół, szuter, pochrupany beton i tak przez 10 kilometrów. Uciekam grupie i czekam na nich w Juracie, czekam… czekam… czekam….. Zjawiają się po pół godzinie, bo trzeba było odpocząć, i teraz można już coś zjeść. Kończy się tradycyjnie na rybie w nadmorskiej smażalni. Ludzie! Ta ryba musi być lepsza niż łosoś, turbot i halibut razem wzięte, naprawdę musi - za takie pieniądze nie może być inaczej. Najedzeni i zrelaksowani jedziemy niespiesznie przez Jastarnię, Kuźnicę i Chałupy do Władysławowa co chwila zatrzymując się i podziwiając kolorowe żagle i latawce nad zatoką. We Władysławowie prawie wszyscy wsiadają do pociągu do Rumii. Ja postanawiam dokręcić drogę do domu na rowerze. Wyruszam równo z odjazdem pociągu. Liczę, że powinienem przejechać 32 kilometry w półtorej godziny, w końcu to nie mazowsze i droga nie jest płaska po horyzont. Dojeżdżając do Pucka, podziwiam starówkę nad zatoką oświetloną zachodzącym słońcem.To jeden z cudowniejszych pejzaży podczas tego rajdu. Od Pucka do Sławutkówa, droga ciągnie się pod górę z kulminacją w Rekowie (a jakżeby) Górnym. Następne 4 kilometry to spadek o 79 metrów, kiedy nie trzeba korzystać z pedałów. Od Redy znowu pod górę, ale już nie tak ostro. I po 73 minutach dojeżdżam do domu. Średnia ok 24 km/h co jak na dziewiątą godzinę trasy i rower MTB wydaje się być spoko rezultatem.

Ósmy dzień rajdu dla mnie oznacza dzień ostatni. Trochę po szesnastej wsiądę do pociągu, który odwiezie Małgosię i mnie do Warszawy. Ale na razie jest piękny poranek, który sugeruje, że wizyta na plaży to nie jest zły pomysł. Nie tylko zresztą mój. Wszyscy uczestnicy rajdu wyruszają na plażę i wyrównanie opalenizny. Jak już wspominałem, plaża pomiędzy Mechelnikami a Gdynią to klif. Można spróbować zwiedzania w poszukiwaniu widoków. I udaje mi się namówić na tę krótką wyprawę Jarka. Wyprawa po kilkunastu minutach zmienia się w zwiad w gęstych zaroślach. Udaje nam się odnaleźć jedyne wg miejscowych miejsce warte, dla widoków, odwiedzenia. Czas zwijać się z plaży, jeszcze wizyta w pizzeri i zabrawszy bagaże, lądujemy na stacji kolejowej Rumia.

Podsumowując 8 dni, czterysta kilometrów, średnio 50 km na dzień , niby nic, ale czy znacie kolarza zawodowca, który z takiej trasy przywiózłby kilkaset zdjęć i niezliczoną liczbę wspomnień, widoków, dźwięków, zapachów i smaków. Czasami warto zwolnić i się zachwycić. Czego i wam życzę.

bottom of page