Kotlina Kłodzka, czyli co zobaczyć i zapamiętać oprócz bieżnika przedniej opony w trakcie wyprawy ro
,,Panie Ryszardzie (Szurkowski), brał Pan udział w tylu wyścigach w kraju i poza granicami. Co najbardziej utkwiło w Pańskiej pamięci?
Głównie bieżnik mojej przedniej opony.”
Wstęp
Od pięciu lat moja rodzina co roku bierze udział w wyprawach organizowanych przez Klub Turystyki Kolarskiej “Kinowa”. Każdego roku to punkt obowiązkowy naszych wakacji. Wyprawy mają formę rajdów gwiaździstych.
Uczestnicy to osoby w wieku od 5 do 80 lat, chociaż doświadczenie uczy, że wiek pełnoprawnego uczestnika powinien przekroczyć 12 lat. Od dwudziestu dziewieciu edycji Komandorem Rajdu jest Prezes KTK Kinowa pan Jerzy Winsze, który w tym roku skończy 80 lat (pan piszę ostatni raz bo to przecież Jurek). Dołączyło też do naszej stałej grupy dwóch uczestników “Wakacji na dwóch kółkach” - akcji prowadzonej od 41 lat przez 3 program Polskiego Radia.
Rower - właściwie każdy. Większość uczestników posiada rowery trekingowe na kołach 28”, chociaż trafiają się “szosy”, “przełaje” czy “górale”. Ważne, żeby przed wyjazdem rower był sprawny i przygotowany.
Transport - każdy uczestnik rajdu dysponujący samochodem zabiera od 3 do 6 rowerów. Na miejscu zebrało się nas 26 osób.
Przygotowania
Przygotowania do rajdu rozpoczęły się z chwilą ogłoszenia celu wyprawy w październiku 2014 - Kotliny Kłodzkiej. Ucieszyliśmy się bardzo bo dla nas to Terra Incognita. Byliśmy tam raz w życiu, 3 lata wstecz, przez weekend i w dodatku bez rowerów. Znamy pojemność bagażnika, więc wiemy co możemy i co powinniśmy zabrać. Ponieważ jedzie nas czwórka, Małgosia musi wybrać, na którym rowerze pojedzie “... skoro jedziemy w góry to biorę górala, po co mi rower tylko na zawody ?...”, reszta też bierze górale (innych na razie nie mamy), a Kacper dodatkowo kask z gardą. Jeszcze tylko wizyta w Cyklonie po koksy i sprawdzenie, dlaczego tylne koło bije? (dzięki Marcin, nigdy sam bym nie wpadł na to, że Conti X-King może mieć takie krótkie życie). Możemy wyruszać w sobotę, jak wstaniemy.
Baza I - Łężyce
Dojeżdżamy wieczorem po posiłku nr 1, posiłku nr 2, posiłku nr 3, przejeździe przez Nysę w dniu koncertu Big Cyca. W Łężycach od razu dostrzegam coś, co wg opisu “osiąga wysokość od 1,5 do 3 metrów, kwiatostan biały baldach” - barszcz sosnowskiego - znaczy trzeba uważać także poza drogą.
Celem pierwszej wyprawy jest kaplica czaszek w Kudowie i Skalne Miesto. Już pierwszy, pięciokilometrowy podjazd pod przełęcz lisią (790 m npm) weryfikuje możliwości uczestników (letko nie bedzie). Zjazd drogą stu zakrętów jest nagrodą. Po zwiedzaniu kaplicy czaszek wjeżdżamy na terytorium Czech. Średnia prędkość grupy żałośnie niska, tym bardziej, że jeden z rowerów notuje cztery gumy na dystansie 30 km (problem ustępuje po stwierdzeniu, że ktoś musiał koło przekląć). Dojeżdżamy do Teplic, na dokładne zwiedzanie Skalnego Miesta brak czasu, niektórzy decydują się na krótką wizytę, z Małgosią wsuwamy smażony syr, popijając cytrynowym iso z puszki z napisem Staropramen. Część grupy wraca, ja czekam na ostatnich zwiedzających Skalne Miesto i 20 minut później wyruszamy w pogoń do Kudowy. Na miejscu okazuje się, że jako jedyni nie gubimy drogi. Zawracam na Czechy zbierać rozsypaną grupę. Z Kudowy kierowcy zabierają wymęczonych rowerzystów. Na podjazd drogą stu zakrętów decyduje się zaledwie 6 z 18 uczestników, którzy tego dnia wyruszyli z bazy na rowerach. Na kwaterę docieramy oświetlając sobie drogę lampkami.
Drugiego dnia w towarzystwie 8 kolarzy wyruszamy ponownie na przełęcz lisią, która w międzyczasie odzyskała swój normalny, a nie epicki wymiar, w kierunku na Szczeliniec. Widok ze Szczelińca nie oszałamia, jest mgła. Wracamy na przełęcz lisią i zjeżdżamy na parking przy błędnych skałach. Na prawie czterokilometrowy podjazd do rezerwatu, decydujemy się jedynie w trójkę, reszta wróci tu samochodami. Opowieści nie przebiły rzeczywistości, warto to samemu zobaczyć. Po przejściu labiryntu skalnego, zjazd do Kudowy i powrót przez Kulin Kłodzki, też pod górę, ale nie tak wysoko jak wczoraj.
Trzecia trasa posiada aspekt religijny. Odwiedzamy sanktuarium w Wambierzycach wraz z Kalwarią i szopką całoroczną. Zanim tam dojedziemy, znów wspinamy się na przełęcz lisią (po raz ostatni w trakcie rajdu) i bez przerwy zjeżdżamy drogą 387 aż do kopalni piaskowca w Radkowie. Bez przerwy to duża przesada, co chwilę zatrzymujemy się przy osobliwościach Gór Stołowych .
Następnego dnia żegnamy gościnne Łężyce i przenosimy się Kłodzka.
Baza II - Kłodzko
Nasza baza znajduje się na tyłach twierdzy Kłodzko. Stąd następnego dnia wyjeżdżamy przez Polanicę Zdrój do Dusznik i dalej do stacji narciarskiej na Zieleńcu. W Dusznikach chętni zwiedzają muzeum papiernictwa, ci których swędzi noga ruszają ku Zieleńcowi. Na miejscu w stacji GOPR dowiadujemy się, że uruchomiona dwa lata temu trasa a-line jest zamknięta z powodu nieporozumień pomiędzy rowerzystami a narciarzami. Dla chętnych pozostaje zjazd dwukilometrowym zielonym szlakiem turystycznym, trochę krótko, ale jakaś namiastka off-roadu zaliczona.
Szóstego dnia rajdu po raz pierwszy zostawiamy rowery i zwiedzamy z buta Kłodzko wraz z Twierdzą. Kłodzko jest stosunkowo nowym nabytkiem Rzeczypospolitej. Otrzymaliśmy je w roku 1945 jako rekompensatę za Zaolzie. Do dziś można zobaczyć pozostałości po powodzi tysiąclecia z roku 1997. Kłodzko zostało utrwalone na taśmie filmowej w 21 odcinku serialu Czterej Pancerni i Pies - Dom. Po samej twierdzy oprowadza nas członek kłodzkiej grupy rekonstrukcyjnej 47 Regimentu Piechoty Pruskiej wsławionego obroną Kłodzka przez armią dowodzoną przez brata Napoleona Bonaparte - Hieronima.
Wieczorem grill.
Z Kłodzka trzeba przejechać tylko 13 kilometrów, żeby poznać najnowszą historię tego regionu, na przykładzie Pałacu w Gorzanowie. Przejęty przez władzę ludową pałac doprowadzony nieomal do ruiny, jest pracowicie restaurowany przez entuzjastów historii. Warto to miejsce odwiedzić. W Bystrzycy Kłodzkiej chętni zwiedzają muzeum filumenistyczne - znaczy zapałczane. Jutro przenosimy się do Lądka Zdroju.
Baza III - Lądek Zdrój
Wyjeżdżając z Kłodzka odwiedzamy pałac w Żelaźnie, sesja zdjęciowa na barokowym zamku na skale w Trzebieszowicach. Na dłużej zatrzymujemy się przy jaskini radochowskiej. Odpoczynek zbiega się w czasie z krótkotrwałą ulewą, którą osoby będące w jaskini przeoczyły, reszta chowa się w pobliskiej winiarni.
W Lądku parkujemy w “willi nad potokiem”, rozkwaterowanie i zwiedzanie miasta, jutro znowu pod górę do Złotego Stoku. Góry dają się już niektórym mocno we znaki. Na starcie kolejnego etapu staje jedynie 12 kolarzy, reszta przekwalifikowuje się na kierowców i pasażerów. Z Grabków, z samochodu korzysta tylko Tomek, ciągle odczuwający skutki lotu nad kierownicą podczas wyprawy do Wambierzyc (dłoń potłuczona źle współpracuje z hamulcem). Siedemnastokilometrowy podjazd, a później taki sam zjazd doprowadza nas do Kopalni Złota w Złotym Stoku. Złota od XII do XX wieku wykopano tu ponad 16 ton. Dziś to tylko atrakcja turystyczna z ciągle poszerzaną ofertą np. średniowiecznym parkiem techniki. Po obiedzie wracamy do domu, znów pod górę.
Skoro widzieliśmy jaskinię i kopalnię, po co wychodzić spod ziemi? Na celowniku Jaskinia Niedźwiedzia. Jedziemy do Stronia Śląskiego i przez Sienną wspinamy się obok stacji narciarskiej na Czarnej Górze najbardziej stromą na naszej wyprawie agrafką do Kletna. Zamówiliśmy zwiedzanie Jaskini Niedźwiedziej już dwa miesiące temu. Dostęp do niej jest ograniczony do jedynie 70 000 wejść rocznie w grupach po 16 osób. Rezerwacji należy dokonać co najmniej na miesiąc przed terminem albo czeka polowanie na zwolnione wejściówki. WARTO ZWIEDZIĆ. Od Jaskini Niedźwiedziej tylko kilka kroków na Śnieżnik, ale do tego trzeba mieć odpowiedni rower.
Wyruszamy w piątkę: Małgosia, Kacper, Radek, Iwo (przełajówka) i ja. Chłopcy momentalnie zostawiają mnie samego z Małgosią. Dla nas to pierwszy prawdziwy Uphill. Trzeba wypracować własne tempo i rytm, udaje sie nam to po pierwszych 200 metrach i 3 postojach. Mija na zjeżdżający Iwo - to wyprawa nie na jego rower. Docieramy do przełęczy śnieżnickiej. Chwila odpoczynku i dalej w kierunku schroniska. Na miejscu są Kacper i Radek. Radek chce jechać wyżej, ale jest już po 18 i chcę wrócić przy świetle dziennym. Jako alternatywę wybieramy powrót przez przełęcz śnieżnicką i Żmijowiec do trasy technicznej przy nartostradzie z Czarnej Góry. Kacper jest zachwycony zjazdem, ale tylko do chwili kiedy łapie snake’a. Z lasu wypadamy przy wspomnianej wcześnie agrafce i spokojnie wracamy do domu. Jutro dzień wolny.
Dzień wolny oznacza, że nie wyznaczono na ten dzień trasy. Małgosia rozpytała miejscowych co warto zobaczyć w okolicy i po śniadaniu wyruszamy pieszo w kierunku Trojaka. Po godzinie szukania udaje się nam namierzyć niebieski szlak, prowadzący w góry. Niebieskich sub-szlaków jest kilka, w tak prześwietlonym lesie i różnorodnej nawierzchni świetnie możnaby tu jeździć grawitacyjnie (mądrzę się chociaż sam nie pojechałem). Pomimo upału powyżej 30 stopni, skwar jest nieodczuwalny po koroną drzew. We znaki daje się dopiero po wejściu na platformę widokową na Trojaku. Po zejściu przeciwną stroną zbocza, wizyta w ruinach zamku rycerskiego i powrót do Lądka na naleśniki z jagodami.
A wieczorem wizyta na Dancingu ( a co, młodzież musi się wyszumieć ).
Creme de la creme tras. Dziś jedziemy do Międzygórza. Najpierw wspinaczka od Stronia Śląskiego przez stację narciarską pod Czarną Górą aż na przełęcz Puchaczówka, później dwunastokilometrowy zjazd do Idzikowa. Tu pierwsze kierunkowskazy na Marię Śnieżną - jedną z dzisiejszych atrakcji. Przy dojeździe do Wilkanowa po lewej stronie widać sanktuarium na górze pod szczytem Iglicznej (jak tam wjechać?). Wjeżdżamy do Międzygórza. Parkujemy rowery i idziemy obejrzeć wodospad Wilczki.
Później pod górę do ogrodu bajek (gdzie można spotkać koziołka matołka, Spongeboba kańciastoportego, Rumcajsa itd.) i w końcu dochodzimy do Sanktuarium. Można tam wjechać na rowerze, ale od innej strony niż zaczęliśmy. Wracamy na obiad przy rowerach. Późno się robi, ludzie zmęczeni, pakują się do samochodów. Na trasie rowerowej zostaje nas trzech. Jako najstarszy decyduję, że skoro nie znamy zaplanowanej drogi powrotnej, wracamy jak przyjechaliśmy. Do Idzikowa jedziemy ze średnią 31km/h. Krótki odpoczynek i rozpoczynamy mozolną wspinaczkę. Jedziemy pod presją czasu. Na Puchaczówkę docieramy po 55 minutach (20 minut krócej niż zakładaliśmy). O dwudziestej wszyscy docieramy do bazy i … na dancing.
Ostatni dzień kręcenia. Na długą trasę do Międzylesia wyjeżdża nas pięciu. Do Paczkowa przez Czechy jedzie kolejna piętnastka. Dziś nie bijemy rekordów wysokości, kręcimy dolinami. Średnia jak na ten rajd całkiem, całkiem. W Międzylesiu do obejrzenia jest Zespół Zamkowo-Pałacowy. Pomimo zniszczeń powstałych po pożarze w 1972 roku, obiekt jest mozolnie odbudowywany, można go zwiedzać, nocować i karmić się w zamkowej restauracji.
Do bazy zjeżdżamy równocześnie z grupą czeską. Wieczorem podsumowanie rajdu, jutro wracamy do domu. W przyszłym roku na pewno nie góry (chociaż kto to wie?).